Co zwiedzić w Tunezji?
- Szczegóły
- Kategoria: Tematy
- Opublikowano: czwartek, 19, marzec 2020 20:26
- Super User
- Odsłony: 128
Tunezja to nie tylko opisana przeze mnie w poprzednim artykule, piękna wyspa Djerba. To również pełna niespodzianek, część kontynentalna. Zobaczcie więc gdzie warto się zatrzymać i co zobaczyć w środkowej części kraju. Mam nadzieję, że ta relacja będzie dla Was inspiracją do osobistego odwiedzenia Tunezji już wkrótce.
Palm Beach Palace
Wiem, że temat noclegu jest dla wielu z Was kluczowy. Tunezja pod względem hotelowym ma się czym pochwalić. My mieliśmy przyjemność nocować w hotelu Palm Beach Palace, znajdującym się w miejscowości Tozeur. To duży kompleks z komfortowymi pokojami, dużym, fajnie usytuowanym basenem i co istotne dla mnie, idealnie umiejscowiony w centralnej części kraju, co pozwala skrócić czas dotarcia do ważnych miejsc turystycznych.
Solniska Szott El Jerid
Kiedy spojrzymy na Google Maps, zobaczymy mniej więcej w centralnej części Tunezji coś, co normalnie wydawałoby się ogromnym jeziorem. Szott El Jerid o którym mowa, nie jest jednak jeziorem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. To największy słony obszar na całej Saharze.
Znajduje się na styku pustyni piaszczystej i skalnej. Soleniska w ramach tzw. Wielkiego Szottu ciągną się tu na długości aż 350 kilometrów! Trzy z nich znajdują się w Tunezji, jedno w Algierii. Ze względu na ekstremalne warunki klimatyczne, średnie roczne opady sięgające zaledwie ok. 100 mm i temperatury dochodzące do 50 °C, woda wyparowuje z jeziora. W miesiącach letnich jezioro wysycha niemal zupełnie.
Tunezja jest krajem, który idealnie pasował do zaprezentowania serii filmów Gwiezdne Wojny. Kiedy dotarliśmy tu przed zachodem słońca, chcieliśmy jak najlepiej wykorzystać ostatnie promienie słońca, które w takim otoczeniu nadają mu wyjątkowego charakteru. Pozostałości wody, razem z solną otoczką, tworzą niemalże marsjański klimat. To było ciekawe doświadczenie.
Oaza Chebika
Niedaleko miejscowości Tozeur, znajduje się niesamowite miejsce. Sprawia wrażenie, jakby wyrastało pośrodku zupełnie niczego, na niesprzyjających, pustynnych terenach i kusi swoim pięknem. To wszystko za sprawą pięknej Oazy.
Chebika (nazywana też Szebiką) to oaza z gajem palmowym w Górach Atlas. Ta miejscowość w Tunezji, znana jest również jako Qasr el-Szams (Forteca Słońca) ze względu na swoje położenie na górskiej pustyni. Do kilku niewielkich wodospadów i gaju palmowego prowadzi pagórkowatym terenem ciekawa widokowo trasa. Już na jej początku mijamy kilka domostw, sprawiających wrażenie opuszczonych. Może to mieć związek z wydarzeniami z 1969 roku, kiedy to Chebikę nawiedziła, uwaga… powódź, niszcząc sporo budynków. Aż cieżko w to uwierzyć, że taki kataklizm mógł się wydarzyć w takim miejscu.
Zatrzymujemy się przy małym wodospadzie, z którego spływa woda do niewielkiego strumienia. Woda ma przyjemny, turkusowy kolor. Jesteśmy w okresie braku opadów, co widać po stosunkowo niskim stanie wody. Dalej docieramy do większego wodospadu, przy którym każdy chętnie robi sobie zdjęcia. Woda ma idealną temperaturę i jest orzeźwiająca, trochę cieplejszą niż to sobie wyobrażałem.
Po drodze mijamy sprzedawców pięknych kamieni. Potrafią przyciągnąć oko, a niektórzy decydują się na ich zakup. Kosztują grosze, a są faktycznie wyjątkowe. Trasa kończy się w miejscu, gdzie się zaczęła. Przy tarasie widokowym pijemy doskonały sok pomarańczowy, jeden z najlepszych, jakie próbowaliśmy w trakcie całego wyjazdu.
Wąwóz Tamaghza
Zaledwie kilkanaście minut stąd znajduje się miejscowość Tamaghza, w której największą atrakcją jest skalisty wąwóz, przez który przepływa niewielki strumień. Wodospad, z którego wypływa zimna woda, jest świetnym miejscem na sesję zdjęciową, szczególnie jeśli zdecydujemy się wcisnąć głębiej w szczeliny skalne.
Sam wąwóz robi wrażenie swoim majestatem, a z jednego z punktów widokowych znajdujących się tuż przy serpentynach drogowych, rozpościera się panorama po horyzont.
Jeep Safari i wioska z Gwiezdnych Wojen Tatooine
Jedną z wycieczek fakultatywnych, oferowanych przez biura podróży jest zazwyczaj jeep safari, połączone ze zwiedzaniem jednego z miejsc związanych z Gwiezdnymi Wojnami. I to jest połączenie idealne. Bardzo dużo fanu miałem 13 lat temu, kiedy pierwszy raz byłem w Tunezji. I tak było też tym razem. To się po prostu nie nudzi. Kiedy do tego dodać dobrego kierowcę z dobrym wyczuciem samochodu, jego znajomością fajnych tras po piaskowych muldach, to przepis na dobrą zabawę. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś lubi trochę adrenaliny (ja jestem od niej uzależniony).
Każdy prawdziwy fan sagi Gwiezdne Wojny powinien odwiedzić to miejsce, znane w filmach George’a Lucasa jako Totooine. To filmowa planeta o dwóch słońcach, na której to pierwszy raz Luke Skywalker spotkał Hana Solo i Chubakę. Minęło już bardzo dużo czasu od wybudowania konstrukcji, która w filmie wygląda bardzo realistycznie.
Kiedy jednak przyjeżdżasz tu przed zachodem słońca, całe to miejsce zyskuje szczególny charakter. Myślę, że z Gwiezdnych Wojen nigdy się nie wyrasta i przy nadarzającej okazji warto zobaczyć na własne oczy to miejsce. Jak to często bywa, rozwinięto tu również poboczne usługi turystyczne.
Można więc się też przejechać na wielbłądzie, zrobić sobie z nim zdjęcie, a także, i to polecam, spróbować lokalnego przysmaku, rodzaju chlebka pieczonego bezpośrednio w żarze ogniska. Proste i smaczne.
Tunezja to również pustynia i jazda na wielbłądach
Przede wszystkim warto wiedzieć, że wielbłądy dzielimy na jednogarbne dromadery i dwugarbne baktriany. Dla kogoś, kto pierwszy raz wsiada na wielbłąda, może nie być to super pozytywne doświadczenie. Po pierwsze moment wstawania zwierzęcia jest dosyć specyficzny, jakby się rozkładał 🙂 Ma się chwilowe wrażenia, jakby miało się z niego spaść. Trzeba się mocno trzymać.
Sama jazda to lekkie, rytmiczne bujania biodrami. Na pustyni trzeba liczyć się z tym, że piasek będzie starał się wedrzeć szczególnie w nasze oczy wszelkimi sposobami. Niektórzy używają okularów przeciwsłonecznych z bocznymi osłonkami, które bardzo poprawiają komfort przebywania w tym środowisku. I nie mówimy tylko o burzy paskowej. Ten piasek, który próbuje dostać się do twarzy i do oczu, jest niewidocznym prawie pyłem, ale jeśli dodatkowo używacie, tak jak ja soczewek kontaktowych, postarajcie się zakryć możliwie szczelnie okolice oczu. Może się Wam przydać w takim przypadku jakaś chusta. Polecam.
Jedziemy więc na wielbłądach kilkaset metrów w głąb pustyni, tam robimy przerwę na zdjęcia z tymi sympatycznymi zwierzętami. Przy okazji dowiadujemy się, że w przeszłości wykorzystywane były głownie do celów transportowych, ze względu na to, że potrafiły przenosić ładunki o masie dochodzącej nawet do 500 kg. Spragniony wielbłąd potrafi wypić taką ilość wody, która równoważna jest jednej trzeciej masy ciała, choć nie ma dowodów na to, że wypija jej nadmierną ilość na zapas.
Mleko wielbłądów uznawane jest za dar Allaha dla Beduinów, w trudnych warunkach pustynnych dostarczało koczowniczym plemionom (głównie z Afryki), pełnowartościowego pokarmu. Co ważne, mleko wielbłądzie posiada o trzy razy więcej witaminy C od mleka krowiego.
Tunezja ma do zaproponowania wiele aktywności. Po wielbłądach przyszła pora na quady. Bez względu na to jak zabrzmi to banalnie, lubię i taki rodzaj rozrywki. Jaram się kierując takim pojazdem w takich pustynnych warunkach. Na koniec pora na nasz ulubiony napój tunezyjski, czyli sok pomarańczowy. Pycha!
Po tej atrakcji trafikiśmy do genialnej restauracji berberyjskiej, w której przygotowywanie potraw jest swego rodzaju rytuałem. Tutejsi mieszkańcy sami wolą nazywać się Imazigen czyli “wolnymi ludźmi”. Berberyjskim pochodzeniem mogę się pochwalić, słynny piłkarz Zinedine Zidane czy popularna aktorka Isabelle Adjani.
Jedzenie było pyszne. Od zawsze lubiłem zupy. Harrira, aromatyczna i sycąc zupa, szczególnie przypadła mi do gustu. Harr to po arabsku “gorący”, może też występować w nieco bardziej pikantnym wydaniu.
Matmata / Domy troglodytów
Już w 5 w p.n.e pisał o nich Herodot i przykleił im łatkę, która w języku polskim jest raczej niepochlebna. Nazwał ich troglodytami, co kojarzy się z jaskiniowcami. Tymczasem z greki słowo to oznacza ludzi mieszkających pod ziemią.
Specyficzna jest forma tych mieszkań. Najpierw ryto w ziemi dziurę aby potem wydrążyć kolejne izby jako odnogi połączone wspólnym, całkiem sporym placem. Na takim niewielkim placyku spotykamy się z gospodarzami. Wita nas uśmiechnięta gospodyni. Za chwilę częstuje nas plackami tabuna, które łapczywie maczamy w domowej oliwie i pysznym miodzie. Za chwilę pojawia się pachnąca szakszuka. Jej smak jest genialny. Tunezja już zawsze będzie mi się z nim kojarzyła.
W trakcie wizyty u troglodytów nie znajdziecie żadnego cennika potraw. My chętnie wręczamy im pewną sumę w dowód wdzięczności ich pracy i gościnności. Warto wejść jeszcze na górną część tego domostwa, żeby zobaczy go właśnie z tej perspektywy.
Kilkaset metrów dalej zatrzymujemy się przy hotelu Sidi Driss, będącego kolejnym miejscem znanym z epizodu Gwiezdnych Wojen. Mówiąc wprost był to rodzinny dom młodego Luke’a Skywalkera. I chociaż warto zobaczyć to miejsce, nie zdecydowałbym się raczej na nocleg w tym miejscu. Nie mój klimat. Ale prawdziwi fani Star Wars mogą się na to zdecydować.
Noc na pustyni / Camping Zmela Labrissa
Chyba wszyscy jednogłośnie możemy stwierdzić, że nie tylko bardzo czekaliśmy na ten punkt programu ale przewyższył on nawet nasze oczekiwania. Choć foldery informacyjne kempingu Zmela wyraźnie określają dokładne współrzędne tego miejsca (32.51528, 09.34162), byłem pełen podziwu dla naszych kierowców, że bez problemu tu trafili bez nawigacji.
Widać ich ogromne doświadczenie. Zmela nie jest glampingiem (typem miejsca glamour). Jednak do dyspozycji mamy klimatyczne, solidne namioty z wygodnymi łóżkami i wewnętrznym oświetleniem. Do dyspozycji jest też czysty, zadbany budynek sanitarny z toaletami i prysznicami. Wszystko czego trzeba na pustyni, a nawet więcej.
Przyjechaliśmy tu o idealnej porze. Zostało nam jeszcze sporo czasu do samego zachodu słońca. A uwierzcie, że pustynia jest miejscem niezwykle fotogenicznym. Gra kolorów, zarówno samego piasku jak i słońca oraz majaczącej w oddali roślinności, przecierających się na niebie chmur, jest spektaklem prawdziwego, organicznego piękna. Tunezja wynagradza trudy podróży szczególnie w takim miejscu.
I nie trzeba być szczególnie wrażliwym, żeby poczuć wyjątkową wręcz magię tego miejsca. Wiem, że może brzmi to banalnie, ale naprawdę marzyłem o takiej chwili. Kiedy już nadszedł czas zachodu słońca, siedzieliśmy razem w ciszy na piasku, żeby zapamiętać na długo ten moment.
Musicie jednak liczyć się z tym, że po zachodzie słońca na tych terenach robi się chłodno. Dobrze jest się na to przygotować. Tunezja, jak widzicie, jest zmienna. No i ten wszechobecny piasek. Przykleja się do twarzy, przypominając źle nałożony bronzer do ciała. Ale i tak warto tu przyjechać. Bo przecież chodzi o fajną przygodę, a nie nudny hotel.
Kolację jemy razem z innymi gośćmi kempingu, w stylizowanej na berberyjski namiot, stołówce. A po niej jeszcze długo miło spędzamy czas, między innymi na nocnej fotografii. Adrian Dmoch, najlepszy fotograf świata, robi nam zdjęcia na dłuższym czasie naświetlania. W tle rozgwieżdżone niebo. Takie momenty warto uchwycić, bo nigdy nie wiadomo, czy jeszcze się powtórzą.